Od kilku lat szkoły wyższe kształcące kandydatów na specjalistów mających stymulować sukcesywny rozwój rolnictwa, jednego z najważniejszych działów naszej gospodarki, niepostrzeżenie odeszły od nazw mogących sugerować nie tylko związki z rolnictwem, lecz wręcz z wsią.
Nie wywołało to żadnego echa. Czyżby przynależność do stanu rolniczego, jako grupy społecznej, stała się czymś wstydliwym? W Polsce jedynie bodaj dwie uczelnie nie uległy takiej trudnej do zaaprobowania modzie: Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego (SGGW) w Warszawie i Akademia Rolnicza – obecnie Uniwersytet Rolniczy w Krakowie. Ta druga, szkoda, że nie przekształciła się w Kolegium Rolnicze UJ. Pozostałe zmieniły się co prawda w uniwersytety, ale tzw. „przymiotnikowe”: przyrodnicze, biologiczne itp. Charakter wypowiedzi takiej jak niniejsza nakazuje unikanie rozwlekłych dociekań semantycznych. Ograniczę się przeto do wyakcentowania problemów najistotniejszych.
Chów i hodowla bydła
Jest to gałąź stanowiąca niejako syntetyczny wskaźnik poziomu racjonalizacji całego rolnictwa. Jak to już na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych poprzedniego stulecia zauważył polski uczony (nie mylić z „naukowcem”), prof. Tadeusz Konopiński: wiele jest gospodarstw o imponujących osiągnięciach w produkcji roślinnej, a równocześnie o wstydliwym poziomie lub zupełnym zaniechaniu nawet chowu bydła. Nie spotyka się natomiast relacji odwrotnych. To samo powtarzał prof. Konopiński swoim studentom w latach po II wojnie światowej.
Obsada bydłem użytków rolnych
Problem ilości bydła w odniesieniu do powierzchni użytków rolnych jest w Polsce niedoceniany. „Żadne inne zwierzę domowe nie dostarcza tyle (…) cennego nawozu, co właśnie bydło. Im lepiej nawożona obornikiem jest ziemia, tym żywsze życie bakteryjne gleby, tym lepsze (…) urodzaje, tym więcej (…) żywności dla ludzi i zwierząt. Chcąc utrzymać ziemię w sprawności, trzeba mieć co najmniej 2 q żywca bydlęcego (…) nie licząc koni i świń na 1 ha użytków rolnych.” (T. Konopiński Hodowla bydła tom I, wydanie drugie, Instytut Naukowo-Wydawniczy Ruchu Ludowego „Polska” Poznań 1949). Ta konstatacja sprzed niemal stu lat (!) nie tylko nie straciła na aktualności, lecz odwrotnie, staje się coraz istotniejsza. Niepodważalnym tego dowodem jest poziom produkcji i wyniki ekonomiczne osiągane w wysokotowarowym przedsiębiorstwie rolniczym Mżany na północnych Morawach, województwo w Czechach, tuż przy granicy z Polską.
Liczebność bydła utrzymywanego obecnie w Polsce oscyluje na poziomie około 50 proc. stanu z lat 1938/39. Przy równoczesnym, jeszcze głębszym zmniejszeniu pogłowia pozostałych zwierząt gospodarskich, możliwości nawożenia naszych – w większości lekkich gleb – nawozami naturalnymi, humusogennymi zmalały poniżej dopuszczalnej granicy. Nie wyrówna tego braku kilkakrotne zwiększenie zużycia nawozów mineralnych. Potwierdzają to okresowe różnice w wysokości plonów na skutek nieuchronnej w naszym klimacie zmienności opadów deszczu i śniegu w poszczególnych latach. Gleba o niedostatku próchnicy traci bowiem właściwości gąbki, upodobniając się do sita. W rezultacie nawozy mineralne, środki ochrony roślin itp. wypłukiwane są z gleby i zmniejsza się efektywność ich działania. Rosną koszty. Skażeniu ulegają nie tylko wody śródlądowe, ale nawet morskie (np. Bałtyk). Problemy te są u nas nadal starannie wyciszane. Tymczasem zaś zmiany zachodzące w tym obszarze organizacji rolnictwa europejskich krajów o rozwiniętej gospodarce ujęte zostały w podstawowe liczby.
POLSKA 1938 – 2010
Bydło ogółem w tys. szt. 10 554 – 5 761
w tym: krowy w tys.szt. 7 053 – 2 628
Przykładowo wybrane kraje :
Bydło ogółem szt./100 ha ur
POLSKA 41,2 – 37,2
NIEMCY 69,3 – 76,3
FRANCJA 45,0 – 67,0
(Źródło: Roczniki Statystyczne)
Konfrontacja tych zmieniających się na naszą niekorzyść liczb z samoupajaniem się wydumanymi osiągnięciami powinna stać się podstawą radykalnej reorientacji w wyznaczaniu kierunków decydujących o rzeczywistej racjonalizacji rolnictwa w Polsce.
Mleko
Absurdalność zagrożenia rzekomą nadprodukcją mleka i w konsekwencji spadku cen jego zbytu, a więc opłacalności jego produkcji, nie może nie budzić nie tylko zdumienia, lecz wręcz przerażenie. Musimy wreszcie uświadomić sobie, czy biała wydzielina wymienia, której ilość laktacyjną wyrażającą się kilkunastu tysiącami litrów jest jeszcze mlekiem, czy też tylko cieczą mlekopodobną? Sucha masa takiej laktacyjnej wydzieliny coraz częściej jest dwukrotnie większa niż sucha masa ciała krowy. Opamiętajmy się wreszcie. Przecież zanika wśród nas uzmysławianie sobie smaku prawdziwego mleka. Kto i jaką metodą monitoruje zmniejszanie się wartości odżywczej i dietetycznej takiego „mleka”? Absolutnie zbędnym wydaje się udowodnianie związku tak intensywnej eksploatacji krów z ich zdrowiem i żywotnością. Podobnie oczywistym jest iż „mleko” wytwarzane w wymieniu zwiększającym sekrecję dopingującymi dodatkami paszowymi jest nim tylko z nazwy. Czyż nie jest zjawiskiem w najwyższym stopniu alarmującym zmniejszenie się w ostatnich kilkunastu latach przeciętnej życiowej liczby wycieleń krów?
Dlaczego nie dostrzega się korelacji tego zjawiska z katastrofalnym w coraz liczniejszych krajach obniżaniem się zdolności reprodukcji gatunku Homo? Przecież mleko jest podstawą rozwoju młodych organizmów, decydującą o ich żywotności. Dlaczego tępi się słusznie, z całą bezwzględnością stosowanie sterydów w sporcie, a „nie dostrzega” się skutków stosowania analogicznego dopingu w wytwarzaniu żywności dla ludzi? To temat rzeka, wzbierający z roku na rok. Czy to nie pora najwyższa, by na forum co najmniej unijnym Polacy wystąpili z inicjatywą ustawowego zakazu dopuszczania do obrotu mlekiem od krów o wydajnościach „rekordowych”, wyniszczających ich organizmy?
Jest to pytanie skrajnie retoryczne. Taka regulacja godziłaby przecież w zyski „producentów mleka”, uzyskiwanego w wysoko zmechanizowanych (zautomatyzowanych) fermach. Niskie koszty „dzięki” koncentracji i „nic to” – dehumanizacji procesu wytwarzania stały się imperatywem i synonimem „postępu”. A to, że po nas chociażby potop… Ekolodzy i etiolodzy obudźcie się wreszcie! Neomaltuzjaniści, przestańcie bredzić o wyczerpywaniu się ponoć możliwości wyżywienia zwiększającego się zaludnienia naszej planety.
mgr inż. Jerzy Ostoja-Solecki