W latach 2014−2020 najważniejszym zadaniem polskiego rolnictwa będzie poprawa jego konkurencyjności oraz zwiększenie produkcji rolnej. Dotychczasowe eksportowe sukcesy polskiego sektora żywnościowego, które oby nie stały się cokolwiek usypiające, wynikają jednak po części z przerobu importowanych surowców i półfabrykatów (m.in. tytoniu, ryb, prosiąt itd.), a więc nie w całości są rezultatem wysiłku polskich rolników. Wynika z tego, że dodatnie saldo w handlu zagranicznym towarami rolno-spożywczymi w większym stopniu zawdzięczamy polskiemu przemysłowi spożywczemu niż polskiemu rolnictwu. Np. w handlu zagranicznym piwem bilans jest dla Polski dodatni, ale jeśli uwzględnić wydatki na import jęczmienia browarnego, słodu i chmielu, to rachunek nie wygląda już tak zachwycająco.
Czyli już z tego można wyciągnąć wniosek, że polski rolnik, gdyby tylko chciał, miałby w co włożyć ręce. Mógłby np. zwiększyć odchów prosiąt czy pogłowie młodego bydła ras mięsnych, gdyż nasz bilans w handlu zagranicznym wieprzowiną jest obecnie mocno ujemny, a spożycie wołowiny w Polsce jest 6 do 10 razy niższe niż w innych krajach Unii Europejskiej!
Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi słusznie więc skupiło obecnie swoje działania głównie na zwiększeniu pogłowia trzody chlewnej, czemu sprzyjać będzie wysokie wsparcie dla inwestowania akurat w ten kierunek produkcji. Na wsparcie mogą liczyć także producenci mleka oraz hodowcy bydła ras mięsnych. Jeśli nasi rolnicy potrafią z tego wsparcia skorzystać, wówczas w ciągu kilku lat pogłowie bydła można będzie zwiększyć z niespełna 6 mln do co najmniej 7 mln sztuk, zaś pogłowie trzody chlewnej z około 11 mln nawet do 15 mln sztuk. Można by wówczas znacznie zmniejszyć, a może i całkiem zlikwidować import prosiąt i mięsa wieprzowego.
Idąc dalej, można napisać, że za niskie jest też w Polsce spożycie owoców i warzyw, mleka i przetworów mleczarskich, a także konsumpcja roślin wysokobiałkowych (fasoli, grochu, bobu etc.). Następstwem tego jest w polskim społeczeństwie deficyt aminokwasów i żelaza, a skutkiem tego deficytu jest anemia oraz inne tego typu choroby.
Nie zalicza się nasz kraj do liderów UE również pod względem spożycia białka zwierzęcego. W Polsce oblicza się je na około 52 g na osobę dziennie, podczas gdy w Danii czy Holandii jest to ponad 70 g. Ważna jest również jakość tego białka i w tym miejscu warto podkreślić, że mięso drobiowe nie potrafi w pełni zastąpić wołowiny, choć u nas próbuje to robić. Wydaje się, że nadal za małe jest u nas także pogłowie kóz, mimo że przetwory z koziego mleka osiągają naprawdę wysokie ceny.
Jadłospis Polaka jest w sumie monotonny i dość ubogi. W dodatku polski konsument nie wydaje się być szczególnie przywiązany do tradycji. W porównaniu z poprzednimi wiekami niskie w Polsce jest spożycie pożywnych kasz (owsianej, jęczmiennej, gryczanej i jaglanej). Niewielu naszych rodaków widuje obecnie na swoim stole bażanty, perliczki, kapłony czy tak niegdyś popularne półgęski i kaczki. Drób to u nas w 97 proc. kurze brojlery i indyki. Jakże małe jest również spożycie mięsa jagnięcego czy tak niezbędnych w diecie człowieka ryb.
Tymczasem popyt na niektóre z wymienionych wyżej rodzajów mięsa na pewno nie jest w pełni zaspokojony, zaś na inne gatunki powinno się go po prostu, wywołać. A nie ma tego popytu m.in. dlatego, że uwiądł on w następstwie braku podaży.
Jak z tego widać, w gospodarstwach rolnych w Polsce jest szansa na dalsze zwiększanie produkcji. I to nie tylko z myślą o eksporcie. Otóż obecnie 2,5−3 mln obywateli naszego kraju żyje poniżej minimum egzystencji i ludzie ci okresowo zwyczajnie głodują. Szczególnie bolesne jest to w przypadku niedożywionych dzieci, których udział w ich ogólnej populacji oceniano niedawno na około 15 proc., w tym na wsi na… 25 proc. (szacunki zmarłego niedawno prof. Waldemara Michny).
Takie są skutki daleko posuniętego w Polsce rozwarstwienia społecznego, które pojawiło się wraz z wprowadzeniem zasad gospodarki rynkowej. Zmniejszenie tego rozwarstwienia do takiego poziomu, jaki jest np. w Czechach, wymagałoby przyjęcia przez polski parlament bardziej humanitarnej polityki społecznej.
Rolnictwo nie jest jednak obecnie tylko wielką fabryką żywności. W ostatnich latach duże nadzieje wiąże się z możliwościami produkowania przez ten dział gospodarki… energii, tym cenniejszej, że przyczyniającej się do ochrony i poprawy stanu środowiska naturalnego. Obecnie nadzieje te nieco się zmniejszyły w związku z niedostateczną podażą produktów rolnych na rynkach żywności oraz wzrostem jej cen. Ale kierunek ten pozostaje niezmienny.
W dawnych wiekach, gdy rolnictwo było najważniejszym działem krajowej gospodarki i pracowało w nim około 80 proc. polskiego społeczeństwa, dostarczało ono nie tylko żywności, ale i materiałów budowlanych, np. na pokrycie dachów (strzechy), a także surowców do produkcji obuwia (drewniaki) czy odzieży (len). Produkowało ułatwiające trawienie i wzbogacające dietę różnego rodzaju przyprawy, było też fabryką większości stosowanych wówczas powszechnie leków (zioła lecznicze).
Co nam zostało z tych lat, widać na przykładzie lnu. Przed II wojną światową uprawiano go w Polsce na powierzchni około 150 tys. ha, obecnie zajmuje on powierzchnię ponad 300 razy (!) mniejszą (niespełna pół tysiąca ha). We Francji areał lnu jest obecnie 100 razy większy niż w Polsce, zajmuje około 50 tys. ha. I jakoś Francuzi nie uważają produkcji lnu za coś „przestarzałego”, na co w nowoczesnym rolnictwie nie ma miejsca. Francuzi i Niemcy nie zapomnieli, że w lnianej pościeli chorym nie robią się odleżyny. A ile pożytku jest z siemienia i oleju lnianego? Otóż te produkty z lnu nie tylko odżywiają, ale i leczą. Np. siemię lniane jest nie tylko interesującym dodatkiem do kanapek, ale równocześnie działa przeciwmiażdżycowo, przeciwzapalnie i przeciwnowotworowo. Okazuje się też pomocne w chorobach żołądka i przełyku A nawet pomaga w zachowaniu… urody.
Rolnicy niemieccy i francuscy produkują również wiele ziół leczniczych, czym w Polsce mogliby się zająć się dotychczasowi producenci coraz mniej potrzebnego Europie tytoniu. Suszarnie do suszenia ziół już przecież mają.
W sumie z pomieszczonych tu rozważań wynika, że polskie rolnictwo, oprócz zwiększenia produkcji potrzebuje też większego jej zróżnicowania. Oba te działania będą zresztą współzależne. Warunkiem ich powodzenia jest jednak podjęcie wysiłku organizacyjnego, polegającego na takim pilnowaniu relacji cen, by wszystkim uczestnikom tych działań one się, po prostu, opłaciły.
Edmund Szot